Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2013

Życzenia

Obraz
Wielkanoc coraz bliżej. Życzę Wam, moi kochani, z dzieciakami, z całego serca, żeby te Święta były i radosne i spokojne. I smakowite. I rodzinne. I jak najdłuższe do tego. Niech się jadło święci, a Pan zmartwychwstaje! Alleluja! :) Fajne foty, co :) Jacuś wielkie zainteresowanie koszyczkiem. Szczególnie demontażem. Uwielbia jajka. Wszędzie tylko „jajo” i „jajo”. Z tymi świętami zbiegło się również Jacusiowe zainteresowanie kurami i kaczkami. „Koko” i „kwakwa” rządzą. I żółte ptaszki. I karmienie ptaszków wszelakiej maści (oczywiście po nakarmieniu Jacusia, bo pierwsze chlebki idą do buźki Jacusia, dopiero potem dla ptaszków). Co do moich wyników – okazuje się że leukocyty powinny być tak nisko na skali. Że to się trzeba cieszyć. I uważać na każdą chorą osobę i każdą bakterię. Bo przy najmniejszym kontakcie, dadzą mi popalić.

Dzień dobry

Wiecie co… tata poprosił znajomego prawnika, żeby napisał pismo do Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego z prośbą o udostępnienie danych osób, które mi pomagają. Może w końcu będę Wam mogła podziękować jak należy, osobiście, ale nie takie zbiorowe słowa rzucone na blogu do wszystkich. Może Wy tego nie potrzebujecie, ale ja BARDZO. Gdyby nie Wy nie miałabym leków teraz. A jaka ważna jest wdzięczność, tego chyba nikomu nie muszę mówić. I że niewyrażone na zewnątrz uczucia mają tendencję do wracania i wracania i wracania, aż ktoś się nimi zainteresuje.   W każdym razie nie mogę się doczekać :) A co do wdzięczności i tego, jaka jest ważna… Za co dziś byliście wdzięczni? Ja za słońce, za wybornego rogala od taty, wiosenną bransoletkę, rozmowę, którą przed chwilą miałam. Nie trzeba daleko szukać. Tylko się otworzyć na dobre rzeczy. Bo one są. Doceńmy je. Trzymajcie dziś mocno kciuki za wyniki mojej krwi, żeby były w niej jakieś białe krwinki. Ostatnio nie było. A to nie jakieś ta

Porządkowe potrzeby przedświąteczne

Bezsilność mnie dopadła. Taka wszechogarniająca… Że ani ręką, ani nogą. A jeśli – to masakra. Przy stwardnieniu rozsianym taka bezsilność nazywa się fatigue. Sprawa paskudna, szczególnie jak dookoła wszystko zdaje się prosić: „posprzątaj, mnie, zaraz Wielkanoc!”. No więc na razie z porządków przedświątecznych nici. Pranie się wstawiło, ubranka dzieci ułożyły, kuchnia się ogarnęła, ale więcej to nie dam rady…. PS. Pewnie, że możesz pomóc, hehe ;) Nie pchać się tak, drzwiami i oknami (też do umycia :P )

Cześć kochani!

Obraz
Dobry wieczór na ten pierwszy oficjalnie wiosenny tydzień! Chciałam się z Wami trochę podzielić wieściami, co tam u mnie słychać. Nie działo się może dużo, ale za to ważnych rzeczy. Otóż byłam w szpitalu. Lekarze zdecydowali, że trzeba dać ostateczną szansę mojemu oku i potraktować je sterydami. Niestety nic nie pomogło. Ale nie po to piszę, żeby narzekać. W końcu zatęskniona na śmierć za dzieciakami wróciłam do domu. Spodziewałam się radości, ale żeby aż takiej! Jacuś mnie nie odstępował na krok. A ja ledwo bo ledwo, ale za nim. MUSIAŁAM przecież :) Tyle się moje Małe Ukochane wyczekały.   Kochają. Pamiętają. W końcu słuchały mnie przez telefon ze szpitalnego łoża. I nawet trochę gadały. Przepraszam przy okazji wszystkich, którzy słaliście mi mądre i pełne otuchy maile. Przepraszam, że nie odpowiadałam. I nie wiem czy teraz też dam rade, nazbierało się rzeczy do zrobienia w domku przez ten tydzień pobytu w szpitalu. I dziećmi się trzeba nacieszyć. No i niestety dalej oszczędza

Oj, chyba mi za dobrze... :)

Kochani! Po ostatnim wpisie dostałam od Was bardzo dużo odpowiedzi. I maili i komentarzy. I co mnie najmocniej uderzyło – każda poszczególna wiadomość, po prostu biła mądrością. Dziękuję Wam za te słowa. Dziękuję. Za mądrość, dojrzałość i szczególnie za to, że jesteście po mojej stronie. Miałam chwilę słabości. Pomogliście mi bardzo. Jeszcze małe wyjaśnienie – nie chodziło mi zupełnie o to, że muszę kogoś udawać tu, na blogu. Nie traktuję tego, że piszę „do kogoś”. Raczej piszę „od siebie”, czyli po prostu szczerze. Wiem, że nie muszę udawać, czuję się tu (tak, w tym wirtualnym miejscu) bezpiecznie. Generalnie w życiu jestem osobą, która nie udaje, nawet jak teoretycznie „musi”. Osoby, które mnie bliżej znają powiedzą może nawet, że mój stosunek do szczerości jest przesadzony. Ale tak było zawsze. Mama mówi, że już jako mała dziewczynka płakałam, jak ktoś skłamał. Do tej pory czasem nie mogę w to uwierzyć. Tak zostałam wychowana. A mówiąc o różnych twarzach Agaty miałam na myśli uwydat

Ile Agaty w Agacie?

Leżenie w łóżku nastraja mnie medytacyjnie. Nie oglądam TV, bo szkoda mi oka, tylko sobie rozmyślam. O dzieciach, czy będą szczęśliwe? To takie pytanie na które na razie nie jestem sobie w stanie odpowiedzieć. Mogę tylko robić wszystko, co w mojej mocy żeby były. Pytaniem, które ostatnio mi zajmuje dużą cześć procesów myśleniowo-medytacyjnych jest pytanie, który każdy z nas zadawał sobie w okresie dojrzewania – kim jestem? I oceniam (trochę ze zdziwieniem), że zupełnie nie jestem już tą osobą, którą byłam w liceum. A nawet na studiach. Zmieniłam się od czasu diagnozy bardzo. Dziewczyny z WNS – pamiętacie mnie jako pewną siebie i przebojową babkę. Już jej nie ma. Stałam się dużo bardziej nieśmiała. Nie wiedziałam, że to jest w ogóle możliwe. Ale wraz z rozwojem choroby, nowymi objawami, zmniejszeniem sprawności (i koniecznością zwracania się o pomoc), chcąc nie chcąc zaczynam się czuć gorsza. Więc tą pewnością siebie raczej nie emanuję. To jest jedna i raczej naturalna obserwacja. A

Bosko-ludzka miłość

2 zimowe przeziębienia dzieci przeszłam bez szwanku. I teraz trzecie – one właśnie z przeziębienia wychodzą, a mnie w końcu trafiło. Jak to czuła i nieodmawiająca dzieciom buziaków matka, dałam się zarazić :P Także piszę teraz w szlafroku i popijając herbatkę szałwiową z miodem.     Byłam wczoraj w kościele na Mszy Św. o uzdrowienie (dzięki Marcie:). Mszę prowadził charyzmatyczny ojciec franciszkanin spod Krakowa. Bardzo budująca homilia. Że nie jestem sama. I nigdy nie będę. Dobrze jest to wiedzieć. Aha, no i najważniejsze – że dam radę. Lekko nie będzie ale dam. Na szczęście rzadko w to wątpię, ale zdarza się…    A dzieciaki jutro jadą do stęsknionej babci i dziadka. Jak Jacuś wczoraj zobaczył mojego tatę (na 5 minut) to szalał ze szczęścia. Najpierw się popisywał, a potem nie chciał mu zejść z kolan. Potem oczywiście stał na parapecie i żegnał dziadka przez okno. To że mama wychodziła z dziadkiem już nie było ważne ;) Ale jak wróciłam, nie odstępował mnie na krok – ni

Wiosna!

Obraz
Cześć kochani :) Wiosna idzie! Już ją czuć. Tak konkretnie, wszystkimi zmysłami. Byliśmy w ogródku (ku uciesze Małego i Mniejszego). Małe szalało i przeciągnęło mamę przez cały ogród z górami, dolinami i upadkiem na roztapiający się śnieg pomiędzy (w białych spodniach, o naiwności mamy!). A Mniejsze ucięło sobie wyśmienitą drzemkę na świeżym powietrzu. Ogólnie oba Małe się dotleniły. A tutaj mały przejaw, że wiosna, wiosna to nie puste słowa :) : A co u mnie słychać? A nic nowego. Oczko dalej mizernie. Ale nie po to tu jesteśmy, żeby narzekać, prawda :) ? Dzieciaki wyzdrowiały. Ja mam więcej energii. I psychicznej i fizycznej. Jakoś dotarło do mnie, że po co mam się przejmować. Co będzie to będzie. I postaram się sobie z tym poradzić najlepiej jak będę umiała. Zmienić, nie zmienię nic – szczególnie narzekaniem albo zamartwianiem się. Jest dobrze. I mam głębokie przeczucie, że będzie lepiej. Coś mi tak intuicja mówi. A moja intuicja – dziwna rzecz, ale rzadko się myli.