Co za dzień
Co za dzień! Super dzień, ale TAKA wykończona jestem... I jeszcze nie będzie mi dane paść na łóżko i uwolnić się z ciała na jakiś czas, bo dzień się jeszcze nie skończył...
Dobra - nie mam co narzekać. Dzień był super. Odwiedził mnie mój kochany siostrzeniec. Przyjechała choinka. Przeżywaliśmy cały doroczny szał ubierania choinki - co jest jednym z moich ulubionych rytuałów, ale akurat złapałam paskudną infekcję, no i miałam niewiele procent mojego naturalnego potencjału energetycznego, żeby to w pełni docenić. Pięknie pachnie u nas. Choinka pod sufit. Ubrana że tak powiem w "artystycznym" stylu, w który nie ingerowałam, żeby nie psuć nastroju i zamiast tego podładować się patrząc na uśmiechnięte pyski. Jedno pytało drugie co chwilę: "cieszysz się, co?", "bardzo się cieszysz?". No cieszyły się, cieszyły. Potem były świąteczne wypieki, kolejna część - tak się im spodobało, że chyba też nie ostatnia. Potem przyszła babcia. A potem listonosz.
I zgadnijcie co. Przyniósł paczkę, postawiłam, mówię dzieciom, "mama zamówiła czajnik". Wyszłam do kuchni, wracam, a Jacek z nożyczkami w ręku krzyczy - "mama, Mikołaj był!". Wyobraźcie sobie, w paczce - cudne pudełko i w środku - prezenty dla moich małych! I to prawdziwy Mikołaj, bo nawet się nie podpisał. Ale mieliśmy niespodziankę. Cudne ciuszki, słodycze, zabawki... Dzieci szalały (szczególnie że spodziewały się czajnika:]). I teraz komu za to dziękować? Cóż, może trochę naiwna jestem, ale w Mikołaja za bardzo nie wierzę. Nie wspominając, że jakby już istniał, toż to przecież dwa potwory są, a nie "grzeczne" dzieci. W każdym razie pięknie dziękujemy Mikołajowi. Nie zasłużyliśmy, a tu takie zaskoczenie.
Jak już jestem przy podziękowaniach, to... dziękuję ślicznie Pani Hani i Pani Marysi. I dzieci dziękują, one to doceniają najszczerzej, całym sobą. Bardzo nam miło, że tyle osób o nas myśli.
Pozdrawiam Was kochani przedświątecznie i wracam do mojej listy rzeczy do zrobienia na "godzinę temu". Piękny dystraktor ten blog, fajnie tak z Wami (i ze sobą) "pogadać" :]
Dobra - nie mam co narzekać. Dzień był super. Odwiedził mnie mój kochany siostrzeniec. Przyjechała choinka. Przeżywaliśmy cały doroczny szał ubierania choinki - co jest jednym z moich ulubionych rytuałów, ale akurat złapałam paskudną infekcję, no i miałam niewiele procent mojego naturalnego potencjału energetycznego, żeby to w pełni docenić. Pięknie pachnie u nas. Choinka pod sufit. Ubrana że tak powiem w "artystycznym" stylu, w który nie ingerowałam, żeby nie psuć nastroju i zamiast tego podładować się patrząc na uśmiechnięte pyski. Jedno pytało drugie co chwilę: "cieszysz się, co?", "bardzo się cieszysz?". No cieszyły się, cieszyły. Potem były świąteczne wypieki, kolejna część - tak się im spodobało, że chyba też nie ostatnia. Potem przyszła babcia. A potem listonosz.
I zgadnijcie co. Przyniósł paczkę, postawiłam, mówię dzieciom, "mama zamówiła czajnik". Wyszłam do kuchni, wracam, a Jacek z nożyczkami w ręku krzyczy - "mama, Mikołaj był!". Wyobraźcie sobie, w paczce - cudne pudełko i w środku - prezenty dla moich małych! I to prawdziwy Mikołaj, bo nawet się nie podpisał. Ale mieliśmy niespodziankę. Cudne ciuszki, słodycze, zabawki... Dzieci szalały (szczególnie że spodziewały się czajnika:]). I teraz komu za to dziękować? Cóż, może trochę naiwna jestem, ale w Mikołaja za bardzo nie wierzę. Nie wspominając, że jakby już istniał, toż to przecież dwa potwory są, a nie "grzeczne" dzieci. W każdym razie pięknie dziękujemy Mikołajowi. Nie zasłużyliśmy, a tu takie zaskoczenie.
Jak już jestem przy podziękowaniach, to... dziękuję ślicznie Pani Hani i Pani Marysi. I dzieci dziękują, one to doceniają najszczerzej, całym sobą. Bardzo nam miło, że tyle osób o nas myśli.
Pozdrawiam Was kochani przedświątecznie i wracam do mojej listy rzeczy do zrobienia na "godzinę temu". Piękny dystraktor ten blog, fajnie tak z Wami (i ze sobą) "pogadać" :]
Komentarze
Prześlij komentarz