Cześć kochani :) Uśmiecham się do Was. Pamiętacie o czym pisałam ostatnio? O tym, jak wszystko, co się dzieje w naszym życiu, ma za zadanie coś nam pokazać, czegoś nas nauczyć itd. Widać, nie wyczerpałam wątku, haha:) Tak naprawdę, może teoretycznie wątek wyczerpałam. Ale tak się (pewnie też nieprzypadkowo) zwykle dzieje, że jak o czymś rozmyślam i dochodzę do jakiś wniosków, to otrzymuję („z góry”? z siebie?) potwierdzenie, że jestem na dobrej drodze. Że każda moja myśl jest po coś. Że każde stawiane przeze mnie pytanie – też jest po coś. Taka 'nagroda', machnięcie do mnie od mojej higher self, mówiące, „jesteś na dobrej drodze, zobacz, kocham cię”. Przyglądałam się ostatnio rzeczom w moim życiu, szczególnie tym, które kocham (w myśl myśli „to, co kochasz jest twoim powołaniem”). Jednej rzeczy się przyjrzałam szczególnie mocno i odkryłam, CZEMU przez całe życie kochałam bursztynki. Czemu zbieram je w lasach przy plaży od dzieciństwa, czemu noszę je jako bi...