O sekretach

Cześć kochani. Wow, ALE stęskniłam się za dniem bez słońca... Pachnie deszczem. I jaśminem. Dzisiaj dalej o byciu sobą i pozwoleniu sobie na bycie sobą z miłością. Czy potrzebujemy do tego innych? Inni nie są moim zdaniem warunkiem naszego szczęścia, ale nie zaszkodzi mieć przy sobie przyjaciół. Osób którym ufamy i o których wiemy, że nam dobrze życzą. Wtedy wiele rzeczy można osiągnąć szybciej, łatwiej i milej. Przeglądać się w oczach drugiej osoby i widzieć miłość. Opowiadać drugiej osobie o swoich dylematach i widzieć zrozumienie. Mówić jej o swoich planach – i czuć szczerą intencję, żeby nam się udało. Piękna rzecz, przyjaźń. Tak, można wszystko zrobić samemu, zmienić się, nauczyć rzeczy, zrozumieć coś, wyzdrowieć… Ale z kimś jest i łatwiej i przyjemniej. 
 
To tak tytułem wstępu, chciałam dziś powiedzieć trochę o innych, nie tylko w kontekście miłości i przyjaźni. Nie każdy dobrze nam życzy. A wśród tych którzy świadomie nam dobrze życzą, jest mnóstwo osób, które nas nie rozumieją. I z najlepszą intencją, sabotują nasze plany i dążenia.
Zawsze miałam wewnętrzny impuls, żeby dzielić się wszystkim, ze wszystkimi, którzy mnie otaczali. Ufałam każdemu i opowiadałam o sobie. Zwykle nie spotykało się to z miłością, zainteresowaniem i wiarą w moje siły, a z krytyką, z oceną. Zamiast wyciągnąć wnioski i przestać się wszystkim zwierzać, próbowałam im tłumaczyć. Oczywiście z miłości, bo „jak zrozumieją, też będą mogli z tego skorzystać”. Nie tylko dlatego, też w celu udowodnienia sobie, że mam rację. Nie miałam tego w sobie, że wystarczy to, co ja myślę i potrzebuję i że według tego mogę działać. Szukałam potwierdzenia swoich przekonań na zewnątrz. 

Odkąd zaczęłam się „budzić” do życia i bardziej świadomego i bardziej zgodnego z naturą, krytyka, ocena, czy wręcz sarkazm i kpina towarzyszyły olbrzymiej większości moich rozmów z ludźmi. I dalej nie wyciągałam wniosków. Marnowałam mnóstwo energii, żeby balansować krzywdę, którą inni mi wyrządzają swoimi słowami. I dalej pozwalałam im się krzywdzić, opowiadając swoje najintymniejsze przemyślenia. Mnóstwo planów nie wypaliło, a terapii nie zadziałało, po tym, jak zostały wyśmiane przez innych. Dużym kosztem energetycznym neutralizowałam ten brak miłości i nie starczało już mi energii na zamanifestowanie sukcesu. Szczególnie mówię tutaj o moich rodzicach, którzy fakt, kochają mnie najlepiej jak umieją, ale sabotują wszystko, co robię poprzez swoją krytykę i kpinę. 

A czemu dziś o tym piszę? Bo ostatnio miałam swoiste „enough is enough”. Nie będę już oddawać swojej mocy. Moją energię, zachowam dla siebie. Moje plany dotyczące leczenia, zachowam dla siebie. Nie będę balansowała cudzej niewiary, kosztem mojej własnej. Odpowiedzi będę szukać w sobie. A pomoc? Jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy, zawsze może poprosić. I tak naprawdę, tylko wtedy pomoc drugiemu człowiekowi w ogóle ma sens. Jeśli jest na to gotowy, wykaże inicjatywę, zrobi cokolwiek. Z miłością i szacunkiem. Nie da się pomóc komuś na siłę. 

Dziękuję tutaj mojemu ukochanemu, który jest TAKĄ piękną i dobrą osobą i zawsze we mnie wierzy, niezależnie od okoliczności. Niezależnie nawet, czy w danym momencie sama w siebie wierzę. Trzyma dla mnie tę częstotliwość i mogę rosnąć. Miłość leczy. Jesteśmy tym. Odkryjmy to w sobie, a znajdziemy też na zewnątrz. Ja znalazłam i jestem TAKA wdzięczna i szczęśliwa. Kocham życie. Kocham się uczyć. Kocham, że nie jestem sama na mojej drodze. Dziękuję. 

Całuję Was kochani, miejcie EKSTRA dzień <3

Mama ćwiczy, Asia ćwiczy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Barbara Kazana

Koniec Agaty. Tak właśnie.