Makes you go hmmm
To co mi się dzieje… Nie wiem do końca, czy to jest dobre.
To był właśnie ten twist w buddyzmie. Taki detachment. Bo… jak mogę coś
poprawić, skoro nie przeszkadza mi, że coś jest źle? Skoro ufam, że przecież
będzie dobrze? Że wszystko jest zamierzone i większe od nas… Ale… przecież
będzie. Przecież będzie dobrze. Zwiedzam sobie ten biegun. Podoba mi się. Ale
nie jestem pewna. To prawda, z dwóch biegunów zdecydowanie wolę ten. Niż
attachment ponad granice zwykłego sensu. Manifestacyjny szał. Przeciąganie preferencji
poza granice, ku oczekiwaniom. Tu mam pokój. Przyzwolenie. Poddanie się. I, co najciekawsze,
z bycia w stanie „engaged detachment” wcale nie zgubiłam tutaj tego „engaged”.
Dalej robię co mogę, jak mogę najlepiej. I słucham, żeby wiedzieć, co właściwie
robić powinnam.
Stonowanie uczuć, wewnętrzny pokój, to nie tylko stonowanie
lęku, bólu. To też stonowanie ekscytacji. Co dalej? Zobaczę, co dalej. Taka
jestem ciekawa… Ale… nie mogłabym teraz uczciwie powiedzieć, że nie mogę się
doczekać, co będzie dalej. Nie czuję tej ekscytacji.
No wiem, to wszystko jest blokada. Może potrzebowałam ją
teraz stworzyć, żeby czuć się jako tako. I nie dać się życiu przejechać…
Odkrywam. Ja wiem, że to nie koniec… To dopiero początek. Na dobrą sprawę…
jeszcze nie minął rok. I nawet to jest ok. Że jeszcze zostało sporo do
zrobienia. To wszystko jest w porządku.
Przekwitła jabłonka. Ciekawe czy będą owoce. Ostatnio nie
było ani jednego jabłka.
|
Komentarze
Prześlij komentarz