O przyzwoleniu

Cześć kochani :) Co tam? :) Ostatnio pisałam o smutku. Tematu nie wyczerpałam, ciężko wyczerpać temat w jednej notce. Dziś chciałabym rozwinąć troszkę obok. Nie tyle o smutku, co o przyzwoleniu. Jak możemy wykorzystać nasze błogosławieństwo wolnej woli w niegłupi sposób. 
 
Wczoraj powiedziałam, że smutek bodźcuje nas w kierunku spojrzenia do swojego wnętrza. I patrząc głębiej, patrząc sobie w oczy, możemy zaobserwować dużo ciekawych rzeczy, na nasz własny temat. Możemy dostrzec schematy, według których działamy, przekonania, które żywimy. Możemy dostrzec, co nami kieruje, nie tylko w sensie motywacji, ale też sposobu działania. Czy działamy, czy reagujemy na to co ktoś zadziałał? Czy sami decydujemy o tym, jak się będziemy czuć, czy pozwalamy innym na siebie wpływać? Czy pozwalamy innym (i sobie) na wolność bycia sobą, czy też próbujemy ich kontrolować? 

I właśnie ostatnio, w czasie medytacji, wypłynął na powierzchnię jeden z moich schematów. Schemat, którego jestem już świadoma przez dłuższy czas i nad którym (raz bardziej, raz mniej), pracuję. Moja trudność w przyzwalaniu na rzeczy. To się wiąże z brakiem zaufania do świata. Jak nie będę kontrolowała, co się dzieje, to ktoś może mnie skrzywdzić. Jak pozwolę sobie opuścić gardę i nie podejmę decyzji, to ktoś podejmie tą decyzję za mnie i nie będzie ona dla mnie najlepsza. Boję się pozwolić życiu, toczyć się własnym torem. Boję się zaufać. Ja WIEM, że wszystko, co się dzieje, jest dla mnie dobre. Ale inna sprawa wiedzieć, a inna wiedzieć i CZUĆ. Czuć, że jestem bezpieczna. Gra jest warta przysłowiowej świeczki, czyż nie;)? Tam niedaleko - światełko w tunelu lęku. Co tak świeci? Spoookój świeci. I uśmiecha się do mnie. I przywołuje. 

Próbuję małymi kroczkami. Pozwalam sobie zaufać, że nie muszę zajmować się wszystkim w 100%. Że jak nie zrobię czegoś sama i „najlepiej”, to niekoniecznie będzie to zrobione źle. Może nie muszę nad wszystkim świadomie panować? Może życie mnie kocha i wszystko, co się dzieje, jest dla mnie dobre? Niezależnie od tego, czy to świadomie kontroluję, czy też rozluźniam się i pozwalam rzeczom się dziać. Te małe kroczki, to małe sprawy. Takie niewiele zagrażające. Delikatnie. Nie będę Wam podawać przykładów, to by było zabawne;) ale chodzi mi o codzienność. Zaczynam o łatwych rzeczy, widzę sukces, wzmacniam moje przekonanie że potrafię to zrobić, i wtedy mogę już próbować w sprawach trudniejszych. Ważniejszych kwestiach. Kocham się tego uczyć. Bo z każdą próbą dostaję takie piękne dowody, że życie mnie kocha. Kocham. 

Kiedyś pisałam Wam, że brak zaufania do świata ma swoją genezę w braku zaufania do siebie. Tak, TO też. Budujmy do początku, budujmy od siebie. Tu się zaczynamy. Nieważne czy uczymy się zaufania, czy też miłości. Czy czegokolwiek innego. Warto zacząć od siebie. Nie możemy dać komuś czegoś, czego nie posiadamy. A jak posiądziemy, to już tym jesteśmy. I się dzielimy. Bez-wysiłkowo. Samo się dzieje, przez nas. Bo właśnie trochę zmieniliśmy świat na lepsze. 

Kocham Was bardzo, miejcie ekstra dzień :) 



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Koniec Agaty. Tak właśnie.

Barbara Kazana