O świętości innym razem
Cześć kochani. Koniec tego
dobrego. Pianino musi wrócić, tam skąd przyszło. I to szybko. Dystraktor nad
dystraktory! Co siadam w moim miejscu, na moim dywanie, przy moich rzeczach,
którymi się powinnam zająć – i tak włączam pianino. I w dodatku nie ma z niego
żadnego pożytku. Żeby był, musiałabym poświęcić mu dużo więcej czasu niż bym
chciała. Co ja w ogóle chciałam sobie udowodnić! Teraz już śmieję się sama z
siebie. To, że ktoś, coś ładnie zagrał na skrzypcach, ewidentnie (no dla mnie –
prawie) nie znaczy, że ja też muszę (mogę..) to zagrać. NAWET jak wybiorę
instrument największego prawdopodobieństwa sukcesu. Nawet, jak to coś mnie
poruszy (okoliczność łagodząca:).
Wzięłam dziś dzieci i
poszłam do kościoła. Tak właśnie. Anka zdecydowała, że będę chrzestną
Michasia! Chyba się Wam nie chwaliłam. I potrzebowałam zaświadczenia z
kościoła. Że wierzę. Że praktykuję. Poszliśmy sobie przez las. W kancelarii
parafialnej pani wyjęła moją „teczkę” i mówi:
- ślub… był (ok)
- chrzest… był (ok)
- kolędy… NIE BYŁY
PRZYJMOWANE!
I tutaj musiałam się mocno
ugryźć w język, żeby nie powiedzieć: tak proszę pani, bo jakby były, to pewnie
by pani powiedziała, że „ślub był, rozwód był” i tyle bym miała z mojego
rozgrzeszenia :) (Tak naprawdę powód był oczywiście inny, ale mniejsza o to). W każdym razie Asia się słodko uśmiechnęła i skruszyła serce miłej pani do tego stopnia, że kolęda nie miała już takiego znaczenia. Pokazała na paluszkach ile ma latek i ile będzie miała zaraz, bo urodzinki już niedługo... Pani na to że rzeczywiście, wszak nos miała w naszych danych osobowych.
Więc będę chrzestną mojego
ukochanego Klopsa, Michasia. Wracaliśmy sobie beztrosko przez las. Zgubiliśmy
się (nie codziennie zapuszczamy się w tym kierunku). Tak… 5 drzew na krzyż, a my
się zgubiliśmy. Ale znalazłam górkę, z której zjeżdżałam na sankach jak byłam
mała i już wiedziałam gdzie jestem. No i jesteśmy.
Komentarze
Prześlij komentarz