O diecie
Cześć kochani :) Dziś o diecie. Mówią nam, że jesteśmy tym,
co zjemy, prawda? Z tego co mi wiadomo, nie jesteśmy nawet naszym ciałem. Ok,
jesteśmy, ale ciało stanowi malutki tylko procent naszego quantum. Więc z tym
jedzeniem to chyba nie do końca tak poważnie, że jesteśmy tym co zjemy.
Ale nie trzeba ciała
traktować poważnie, żeby dbać o to, czym je karmimy. Wystarczy je kochać. Nasza
świątynia, nasz domek. Powstało mnóstwo diet na stwardnienie rozsiane.
Testowałam różne, Anthony William, dr Wahls, dr Budwig… I czy, którąś Wam
polecam? Nie… żadnej. Czy w ogóle coś Wam polecam? Z tematu, co jeść żeby czuć
się lepiej, nic. Albo raczej… nic konkretnego.
Polecam za to słuchanie swojego ciała. Każdy z nas jest
inny, fakt. Na każdego różne rodzaje jedzenia działają inaczej, też fakt. Ale
jest pewna wspólna rzecz, pewien element, który łączy nas wszystkich. Nasza
intuicja. WIEMY, zawsze, co będzie dla nas dobre. I WIEMY, też zawsze, co
będzie dla nas nie-specjalnie dobre, nawet w momencie, gdy właśnie nakładamy to
sobie na talerz.
Więc, co możemy dla siebie zrobić, jeśli chodzi o dietę? Co
możemy zrobić żeby najlepiej, jak się da, kochać nasze ciało? Słuchać ciałka.
Ciałko wie. Ciałko CHCE się czuć dobrze. Ciałko służy nam już tak długo, tak
dobrze, tak wiernie. Słuchajmy, co nam mówi. Podejmujmy mądre decyzje. Jedzmy
prawdziwe rzeczy. Nieważne gluten, czy no-gluten. Nieważne czy nabiał, czy
brak-nabiału. Nieważne, czy mięso, czy wege. To wiesz sam, czego twoje ciało
potrzebuje. Ważne, żeby pożywienie nie było modyfikowane genetycznie. Bez
antybiotyków. Pestycydów. Konserwantów. Ważne, żeby nie zawierało neurotoksyn,
takich jak glutaminian sodu i aspartam i inne. Ciało się nam odwdzięczy.
Wszystkie terapie, suplementy na mózg, ćwiczenia – nie
pomogą nam do końca, jak nie przestaniemy truć naszego organizmu od środka. Nie
skompensują. Detoks, czy dwa rocznie, nic nie znaczy, jak zaraz potem wkładamy
w siebie codziennie te same toksyny.
Wiem, że nie da się z dnia na dzień przejść z diety pełnej
przetworzonego jedzenia, na dietę „jem tylko żywe jedzenie”. Ale małe kroczki.
Da się. Ja to robię już długo, stopniowo. Korzystam na tym bardzo i korzystają
moje dzieci. Najpierw przestałam pić colę (piłam colę zero, czyli tą z
aspartamem, codziennie) i jeść pizzę (jadłam 2-3 w tygodniu). To już było
dawno, ale dla mnie to był największy krok. Potem przestałam jeść garmażeryjne
„gotowce”. Zaczęłam sama gotować. Zaczęłam jeść rzeczy, których wcześniej nawet
nie znałam smaku, takie jak awokado, kasza jaglana, szparagi, granaty… Zaczęłam
robić zakupy na „bio bazarze”. Zaczęłam robić terapeutyczne koktajle (w sezonie
z ziół, zimą na bazie świeżej kurkumy, imbiru i chilli). Przestałam jeść
pszenicę, akurat ze względu na gluten, tylko większość pszenicy na rynku
(podobnie jak soja, kukurydza…) jest genetycznie modyfikowana. Zaczęłam smażyć
na oleju kokosowym (virgin do płukania ust i w celach kosmetycznych, a
rafinowany do smażenia, WCALE nie ma zapachu, cudnie się na tym smaży).
Zaczęłam jeść surowe żółtka (kogiel-mogiel z ksylitolem zamiast cukru), bardzo
terapeutyczne dla mnie. Wyciskać sok z selera. Jeść bakalie. Zupy.
Da się. Nie
od razu, nie natychmiast. Nie z okazji „nowego roku”. Ale można i warto podjąć
decyzję. Będę o siebie bardziej dbać. Będę kochać moje ciałko. Będę słuchać,
czego potrzebuje. Dziękuję ci ciałko, że jesteś, że mnie słuchasz, że ze mną
współpracujesz. Jesteś wspaniałym domem. Jak mogę o ciebie lepiej zadbać? Jak
mogę cię lepiej kochać?
Ok, rozpisałam się,
chciałabym jeszcze powiedzieć o jodze (aż się prosi:), ale to już next time. Kocham
Was bardzo, blessing! <3
Komentarze
Prześlij komentarz