Czwartek dopiero

Wczoraj miałam siedzieć na tyłku, odpoczywać, ogarniać dom i ćwiczyć angielski na skypie. A co wyszło? Najpierw jeżdżenie z Anką i Michasiem za prezentem dla Jacka. Potem Alfa, lody, zakupy. W domu budowanie rzeczy marki lego (zupełnie jak nie lego, „bionicle” coś tam), które najchętniej bym rozwaliła o ścianę. Potem zakupy jedzeniowe. A na koniec, zamiast się zająć super ciekawymi rzeczami z astro-fizyki, którymi chciałam się zająć, byłam zmuszona walczyć z moim technologicznym analfabetyzmem i studiować instrukcję obsługi jednego sprzętu, ech…  No i tyle było z tego dnia. A dziś? Dziś, wobec tego, muszę wszystko co dziś, wszystko, co wczoraj i wszystko, co niby miałam już we wtorek. Czyli nie pojadę sobie na basen, no nie ma szans. Na gapienie się w niebo pod moim oknem w dachu i szukanie bezcennej space behind the words raczej też… Ale już zaraz weekend. Już prawie. Dzieci do taty. A ja zwolnię moją time-wave. I odetchnę se w końcu…

Muszę się trochę wyciszyć, żeby podjąć dobrą decyzję. Taką liniującą mnie z moim wyższym celem.

Najłatwiej jest kochać siebie, jak się jest idealnym, wiadomo. A jest jedna zupełnie-nie-idealna rzecz, może mi pomóc w dłuższej perspektywie nie wypaść z toru. I w perspektywie bieżącej też. Ale to by był dla mnie mega krok do tyłu, bo nie specjalnie fajnie by mi się patrzyło w lustro, jakbym to zrobiła. Czy opóźnić mój proces nieco (chociaż kto wie, może tym razem wybaczę sobie tak łatwo, jak to zwykle wybaczam innym), czy zaryzykować, że wcale nie muszę tego robić... Och, dylematy :) Wiem, co zrobię i tak, ale piszę sobie tutaj, żeby spojrzeć oczami innych na siebie, tak szerzej. I żeby się trochę przed sobą wytłumaczyć. No nie mogę powiedzieć wprost, bo, jak część z Was wie, jest tu ktoś, kto mi źle życzy (bless you). I fragment z tego bloga (że yyy oko mnie boli!) już był przedstawiony w sądzie jako dowód, że „niepełnosprawna” nie może samodzielnie zajmować się dziećmi. Więc nie powiem co. I nawet mimo, że nie zawsze mówię co, wiem, że jesteście ze mną. Dziękuję. Dobrze, że jesteście. 


Michaś właśnie zajada pierwszego flipsa w życiu

PS. 5 lat temu pod narkozą. Ciekawe gdzie byłam. Co robiłam. Jak rodzono moje dziecko…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Koniec Agaty. Tak właśnie.

Barbara Kazana