Living my karma
Znowu tu jestem. W miejscu, gdzie czuję, że już nie chcę
tutaj nic, że już mi wystarczy. Ale tym razem to ostatni raz.
Nie buntuję się. Widzę większy obrazek. Ale choćbym go sobie
powiesiła na ścianie, nie poczuję się lepiej. Mogę sobie go nawet powiesić
między przysadką mózgową, a czubkiem głowy i DALEJ nie czuję się lepiej.
Niezależnie, jak się czuję, TAK, zrobię, co mam zrobić. Przejdę przez to, choć
tak bardzo nie chcę. Choć tak bardzo chcę do domu (och, biedna ja). Zrobię, co
obiecałam. For the highest good of all life everywhere. Dotrzymam słowa. Dam
radę, bo to wszystko jest tymczasowe i wiem, że w końcu się skończy. I nawet
nie muszę robić procesu dezintergacja --> integracja
na wyższym poziomie (no to już było!). Dam radę i tak.
Ale tym razem… teraz... Teraz, już nie oczekuję nic. Nie
spodziewam się niczego i na nic nie mam nadziei. Będę karna, będę dobra, będę słuchać
(O tak, ja słucham. Słucham cały czas. I nawet jestem słyszana. I rozumiana. I
kochana.), będę podążać. Zmienię, co mam zmienić w sobie, zmienię, co mam
zmienić w świecie. Co-creation. Zrobię, co trzeba. Ale nie zaufam. I nie mam tu
na myśli zaufania komuś. To łatwe. Mam na myśli zaufanie typu „wow, to się
dzieje naprawdę!”. Już nie zaufam. Już sobie na to nie pozwolę. Już nie
uwierzę, że coś może być tu dla mnie. Jeśli jest coś dla mnie, to dlatego, że
tego wymaga świat, tego wymaga bycie mną. A nie dla mnie-dla mnie. Po prostu
świat musi to dostać poprzez mnie. (Co za desperacja, „o nie, jaka ja jestem
biedna tutaj”. Tą część obrazka też widzę. Super, widzę sporo, widzę wieeele
potencjalnych wniosków.)
Cały ten kosmiczny żart. Który już mnie zupełnie nie bawi.
Zagubieni w hologramie. Chociaż, czekaj, powiem coś zabawnego. Może…. MOŻE to
jest moja lekcja… żebym lepiej rozumiała… te wszystkie osoby… które są takie
zgorzkniałe, aż po sam rdzeń, mają wszystkiego dość… i chcą już out? (Których
nie rozumiałam nigdy…) Żebym nareszcie zrozumiała, co czują? Zamiast im
wciskać, że przecież są kochane, ważne, że po prostu zapomniały? I co, było
zabawne? No wiem, słabo, nawet zakładając perwersję mojego poczucia humoru.
Ale, kochani moi, wiadomość nie może być negatywna. Jest
różnica między milczącym zrozumieniem, a dzieleniem się rzeczami. I zatruwaniem
reszty świata. Chociaż CI niewinni i tak się nie dadzą zatruć, wiem (w końcu
czemu mieliby, skoro mogą zrobić to sobie sami, w jakiś ekstra kreatywny
sposób. Dokładnie TO mam na myśli, mówiąc „negatywna wiadomość”. To teraz
czuję). A nie jestem po to, żeby…. Wam… negatywną wiadomość… do głowy. Albo
wzmacniać negatywne rzeczy, które już w głowach siedzą. Także idę sobie. Idę w
siebie. Nie dlatego, że szukam czegoś, czy chcę rozwijać, czy odkrywać
cokolwiek. O nie, dziękuję, już mi starczy. Już się naodkrywałam. Dlatego, że
nie mam dokąd iść. A uciec mi nie wolno. Z resztą, po co? Żeby znowu tu wrócić?
Epi-logiczne. Większy obrazek wisi sobie. Im więcej obrazka
widzisz, tym więcej od siebie wymagasz. Tak, to wszystko prawda. Tak naprawdę,
ja widzę. Widzę lekcję, widzę, czego ode mnie chcą. Czego ja, tam gdzieś,
tam-tu, od siebie chcę. Zrobię to pewnie. Zrobię wszystko. Wybaczę sobie, pójdę
dalej. Szczerze, beztrosko zamknę martyr-trip, zanim go tak naprawdę zacznę.
Zamknę nawet (self)-blame game. Podziękuję ładnie. Docenię. Siebie, mój team.
Przejdę nowe poziomy. Promieniując miłością. Promieniując wszystkim, czego ktoś
akurat będzie potrzebował. Och, nie mogę się doczekać. Ekstra hologram. To
właśnie sobie stworzyłam.
? Co się dzieje? Piszesz ostatnio trochę niejasno...
OdpowiedzUsuń