Chciałam wczoraj coś zrobić. Coś headfirst fearless (tak,
JA:). A kosmos na to: haha. Ale – dobry początek. Przynajmniej już widzę, co
zrobić warto (dobra, widziałam już wcześniej, ale zostało mi to przypomniane na
zasadzie „patrz tu!”). I nawet, jeśli teraz moje „jak”, było zupełnie
nietrafione… Będzie czas, to znajdę odpowiednie „jak” (Na przykład… mimochodem…
i nikt nic nie zauważy... jak mi dusza drży...)
Wraz z postępem ewolucji, wraz z rozwojem, nieuchronnie postępuje
też poziom odpowiedzialności. Więc, zamiast płakać, mogę powiedzieć „dziękuję,
Wszechświecie kochany, że dostałam jeszcze trochę wolnego” :) Zanim się
zacznie, tak na serio. Dobrze, że nie jestem sama. I ktoś TAM jeszcze za mnie
pamięta. Doceniam. Nawet, jak czasem przeklinam kosmiczną ironię. Wiem, że to z
miłości. Wiem. I mimo tej całej amnezji i pogubienia mogę się czuć bezpiecznie.
Bo… wiesz, że ktoś nam nami czuwa… Wiesz, prawda? Nawet, jak nie wiesz, nawet
jak zaprzeczasz/nie wierzysz… To i tak nie zmienia faktu. Nieważne co zrobisz,
pomyślisz. Nieważne w co wierzysz. Jest dobrze. Jesteśmy kochani.
Już w czwartek minie 5 lat odkąd urodził się Pierworodny. We
wtorek „impreza”. Goście, prezenty, szaleństwa. Rodzice gości też ;) 5 lat. W
tym wieku, urodziny są tak rzadko... Tak wolno płynie czas… Nic dziwnego, że
Jacek tak się cieszy, tak czeka. I że tak trudno mu to przychodzi. Że ściąga
kalendarz ze ściany, liczy. I pyta, cały czas pyta. Postaram się, żeby miał jak
najlepsze wspomnienia. Postaram się, Aniołku. Teraz jestem bardziej niż 5 lat
temu.
Parę wspomnień:
|
Pierwszy tydzień |
|
Drugi tydzień |
|
W naszym lesie. Tą ścieżką pod mostem jeżdżą teraz super-pociągi... |
Komentarze
Prześlij komentarz